środa, 7 grudnia 2011

O sztuce, filmie i reportażu o Ewie Hołuszko pisze Agnieszka Graff

Agnieszka Graff
Obcość ciała, obcość historii

tekst opublikowany w Dialogu 6/2011


Historia Ewy Hołuszko – bohatera podziemnej Solidarności, który kilka lat po przełomie zmienia płeć i już jako kobieta domaga się miejsca w zbiorowej pamięci – jest niepokojąca i jakoś dziwacznie niewygodna, nieporęczna. To historia o płci i o polskiej historii najnowszej, a te dwa wątki nie dają się łatwo skleić w jedną całość. Nie pomaga w tym sklejaniu wątek trzeci – wykluczenia społecznego, degradacji, marginalizacji, także ekonomicznej. Trudno nam się w Polsce mówi o wykluczeniu, gdy wspominamy jak wspólnie  walczyliśmy z „czerwonym”, gdy opowiadamy sobie czas transformacji.  Kluczowe pęknięcie, źródło owej nieprzystawalności i niewygody, wiąże się jednak z naruszeniem obowiązującej w polskiej kulturze relacji między płcią a mitologią narodową. Płeć jest poza historią – to fałsz, a zarazem dogmat, którego naruszenie psuje nam zbiorową opowieść o nas samych. Postać transseksualnego przywódcy podziemia bezczelnie domaga się uhistorycznienia płci, a tego się w Polsce wciąż nie da zrobić.

Ewa Hołuszko nie została zaproszona na obchody rocznicy strajku w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarniczej (strajku, którym opiekowała się z ramienia Komisji Interwencyjnej Regionu Mazowsze). Jak to możliwe? Oburzamy się, ale przecież wiemy dobrze, jak. Wkład Marka Hołuszko w obalenie komuny został zapomniany dlatego, że postać Ewy Hołuszko nijak się w narracji o obalaniu komuny nie mieści. To opowieść pełna wąsatych bohaterów podziemia i pozostających w cieniu kobiet. Prywatność nie jest tu polityczna, bo chroni się ją przed wścibstwem władzy. Męskie i żeńskie to oddzielne sfery. Ich oddzielność, kobiecość kobiet, męskość mężczyzn, jest w jakimś sensie gwarancją, że komuna – nieprzypadkowo przecież zobrazowana w kultowym filmie tej epoki jako Seksmisja, świat odwróconych ról – wkrótce się skończy. Obalimy ją lub sama się w sobie zapadnie. Marzenie jednej z czołowych postaci podziemia o zmianie płci jest w tak rozumianym świecie nie do pomyślenia, a dziś, gdy ten świat wspominamy, pozostaje grubym nietaktem. Ewa powoduje kognitywną niewygodę. Świetnie uchwyciła ją w swoim filmie o Ewie Magdalena Mosiewicz, pokazując jak Ewa Hołuszko błąka się wśród uczestników wspomnieniowej imprezy dla weteranów podziemia, starając się nawiązać rozmowę, nie pasując w sposób bolesny, choć przez nikogo nie zamierzony.

Uczestniczki dyskusji redakcyjnej w lutowym „Dialogu” poświęconej Ewie Hołuszko i sztuce Ciała obce Julii Holewińskiej, interpretują wyklucznie Ewy z rytuału wspominania poprzez nawiązanie do losu zapomnianych bohaterek podziemia: ich kluczowej dla sprawy, ale niewidocznej roli, ich późniejszego wymazania ze zbiorowej pamięci, wreszcie ich braku ambicji politycznych – a może dostępu do polityki – po 1989 roku. Rozmowa o wykluczeniu kobiet ze zbiorowej pamięci o Solidarności, o męskim wymiarze tej pamięci, toczy się z przerwami od połowy lat dziewięćdziesiątych, odkąd Shana Penn opublikowała w feministycznym piśmie „Pełnym Glosem” tekst Tajemnica państwowa. Kolejną falę wywołał mój tekst Patriarchat po Seksmisji, opublikowany w 1999 roku w „Gazecie Wyborczej”. Refleksje Teresy Boguckiej w dyskusji w „Dialogu” powtarzają dominujący w ówczesnych sporach schemat wyjaśniania sprawy jednostkowymi wyborami, a Kinga Dunin usiłuje po raz kolejny ten schemat naruszyć przypominając, iż wybory jednostkowe nigdy do końca jednostkowe nie są. Joanna Krakowska powiada tak: „...Ewa Hołuszko wykluczyła się sama, rezygnując z bycia mężczyzną. Decydując się na przeprowadzenie zabiegu, zrezygnowała z władzy, a tym samym z porządku tych wszystkich korzyści, które mogłaby uzyskać jako mężczyzna – były prominentny opozycjonista”.

Spór o rolę kobiet w Solidarności i ich miejsce w pamięci to ważna i nadal niedokończona rozmowa, sądzę jednak, że jest to rozmowa nie na temat. Bo tym razem nie chodzi ani o kobiety Solidarności, ani o związane z tamtą debatą pytania: o hierarchię płci, czy kolejność spraw do załatwienia (najpierw wolność, potem rowność, najpierw publiczne, potem prywatne). Tu problem jest inny niż wykluczenie kobiet, bo chodzi o wykluczenie kogoś, kto wymyka się binaryzmowi płci. Kogoś, kto przeszedł z jeden strony rzekomo nieprzekraczajnej i oczywistej różnicy na drugą i domaga się od nas szacunku, miejsca w historii. W grupie, do której Marek Hołuszko by należał, gdyby pozostał mężczyzną, a do której – jak widzimy w filmie Mosiewicz – Ewa boleśnie nie pasuje, są także kobiety (między innymi Ludwika Wujec, z którą Ewa usiłuje rozmawiać). Problemem nie jest zatem płeć, ale fakt zmiany płci przy jednoczesnym zachowaniu ciągłości osoby i życiorysu.

Osoby transseksualne zwykle starają się – z błogosławieństwem lekarzy – ciągłość życiorysu zerwać, po to by uwolnić się od ludzkiej pamięci. Zmieniając tożsamość zmieniają  miejsce zamieszkania, środowisko, pracę. Często też niszczą stare zdjęcia. Ewa tego nie robi – chociaż w filmie widzimy, jak waha się, czy udostępnić stare zdjęcia do publikacji o podziemiu –  bo nie chce zrezygnować ze swojego życiorysu. To, co wprowadza zmiesznie i niewygodę w odbiorze kolejnych poświęconych jej tekstów, to fakt, że Ewa Hołuszko jest jednocześnie osobą po zmianie płci i bohaterem polskich zmagań z komunizmem. Ewa Hołuszko domaga się uznania zasług Marka Hołuszko jako własnych zasług. Jest tą samą osobą. Domaga się też, by fakt zmiany płci nie był traktowany jako klucz do jej życia. Chce by korektę płci traktowano jak „złamanie nogi”, bo „korekta płci zaważyła na moim życiu, ale to nie jest sedno mojego życia... sedno mojego życia to jest działalność” (wypowiedź z filmu). To jestem ja, mówi, patrząc na zdjęcie Marka Hołuszko. I powtarza „jestem”, nawet wówczas, gdy prowadząca z nią rozmowę Anka Grupińska podpowiada unik w postaci użycia czasu przeszłego. Ewa upiera się: „Jestem, nie byłam” i „ jestem” w ustach kobiety oglądającej zdjęcia mężczyzny, bohatera podziemnej Solidarności, jest dla nas i dla Grupińskiej jakoś nie-do-pomyślenia. Winna tej niemożności jest nie mizoginia, lecz transfobia w połączeniu z Polonią, czyli z polską narracją patriotyczną. Opowieść o Polsce, w której Ewie Hołuszko należy się miejsce, fatalnie znosi wszelką niestabilność w sferze płci. Płeć jest w polskim dyskursie patriotycznym pewnikiem, niezmiennikiem, jest sferą stabilności, natury, która pozwala nam przetrwać wichry historii. „Transpolonia” to niebezpieczna, niepokojąca fantazja.

Kolejni opowiadacze zmagają się z niewygodą historii Ewy Hołuszko na różne sposoby.  Jacek Hugo-Bader postawił na dramatyczne rozdarcie – w jego tekście Ewa i Marek prowadzą ze sobą dialog. Reportaż Hugo-Badera Podziemne życie Ewy H. opublikowany w „Dużym Formacie” w czerwcu 2009 był słusznie krytykowany za naruszenie prywatności, sensacyjność, nadmierne skupienie na kwestii płci a także ucieczkę przed tematem odmienności w swoisty nadmiar stylu.Tekst był dziennikarskim nadużyciem i trudno się dziwić, że wywołał oburzenie samej bohaterki. Niewątpliwą zasługą autora jest jednak przełamanie milczenia wokół historii Ewy Hołuszko, próba nadania jej formy. Film dokumentalny Magdaleny Mosiewicz, który nieprzypadkiem zapewne nie może się doczkać emisji w polskiej telewizji, odczytuję jako próbę oddania głosu samej Ewie Hołuszko, próbę pokazania świata – polskiej współczesności i historii – z jej perspektywy. To niezwykle poruszający dokument, intymny, nasycony szacunkiem do swojej bohaterki, unikający uogólnień i (celowo) pozbawiony autorskiego domknięcia. Magda Mosiewicz pozostawia widza z poczuciem niedosytu, bo zależy jej na Ewie, a nie na satysfakcji widza, a Ewa więcej nam nie powie.
I wreszcie trzeci tekst: Ciała obce Julii Holewińskiej. Jest  to moim zdaniem słaba, może nawet  krzywdząca, sztuka o Ewie i słaby, bo mało precyzyjny, tekst o transseksualizmie, ale rewelacyjny dramat o Polsce, zarówno tej opozycyjnej, walczącej, z lat osiemdziesiątych, jak tej współczesnej, urynkowionej i kombatanckiej, która tamtą z łezką w oku wspomina. Świetny dramat  o groteskowym, a przy tym niezwykle żywotnym splocie narodowo-seksualnym, czyli o genderowym wymiarze polskiego dyskursu patriotycznego i anty-komunistycznego. Jako postać symboliczna Ewa Hołuszko jest w tej układance elementem centralnym i niezbędnym, bo dzięki niej groteska nabiera rumieńcow. Zarazem jednak Ewa jako osoba realna  jest chyba po raz kolejny – choć inaczej niż w przypadku tekstu Hugo-Badera –  poszkodowana.

Ten drugi wymiar – Ciała obce jako sztuka o Polsce i o polskości – ciekawi mnie dużo bardziej, z warstwą realistyczną rozprawię się krótko. Zarzut jest prosty i powtarzam go tu za Magdą Mosiewicz i samą Ewą Hołuszko: Holewińska przedstawia los Ewy Hołuszko jako pasmo krzywd i upokorzeń, a lament to kiepskie narzędzie analizy psychologicznej i wątpliwa broń w politycznej walce o szacunek dla mniejszości. Dlatego zupełnie mnie nie zdziwił zamieszczony w „Dialogu” krytyczny tekst samej Ewy. Jest on nie tylko katalogiem nieścisłości co do faktów historycznych (funkcjonowanie opozycji) i medycznych (transseksualizm a transwestytyzm). Gdyby tylko o to chodziło, można by krytykę Ewy zbyć jako małostkową, stwierdzając po prostu, że sztuka teatralna to nie film dokumentalny. Ale tu chodzi o coś wiecej: o ton i zamysł. Chodzi o uporczywe wtłaczanie Ewy w rolę biernej ofiary, którą przecież nie jest, o nieustępliwy nacisk realistycznej warstwy dramatu na „wstręt”, fizyczne obrzydzenie, które Ewa rzekomo budzi w innych – w synu, żonie, lekarzu, księdzu. W warstwie realistycznej to jest sztuka o upodleniu i upokorzeniu, podczas gdy historia Ewy to raczej opowieść o niedopasowaniu i determinacji. Otrzymujemy zatem nie tyle ćwiczenie z empatii wobec „innego”, jak twierdzi sama autorka, co raczej ćwiczenie z litości. Ja zaś zgadzam się w pełni z Magdą Mosiewicz, która w dyskusji redakcyjnej mówi, że  “litość i odruchy charytatywne to są reakcje grząskie”.
Na szczęście jednak Ciała obce Holewińskiej to nie dramat o trudnym losie osoby transseksualnej, ale tekst symboliczny, wręcz alegoryczny, o Polsce. Jego właściwy kontekst interpretacyjny to nie biografia Ewy Hołuszko, ale takie teksty jak Między nami dobrze jest Doroty Masłowskiej, czy Utwór o matce i ojczyźnie Bożeny Keff. To partie  chórów dają sztuce Holewińskiej symboliczny oddech, przywołując ducha polskości, mieszając poezję romantyczną z pieśnią stadionową i podwórkową wyliczanką. Chóry – męski i żeński – czynią z Ciał obcych ważne dzieło o Polsce. O jej konserwatyzmie, załganiu, o fałszywych, ale też jakoś wzruszających, nutach bogo-ojczyznianej egzaltacji. O jej okrucieństwie i czułostkowości. Posłuchajmy:  „Matka Matula jest czula. Matka matula utuli. Matka matula ukoi. Matki, Matuli się boisz? Matka Polka, Matka Boska, Matka Częstochowska… Matka jest tylko jedna”. Albo zaśpiewajmy, byle razem: „Płakało dziewczę, płakało, bo je bardzo bolało! Raz, dwa, raz, dwa, raz, dwa, raz, dwa. I będziemy Polakami, Polakami, że hej, że hej, że hej, że ha!”.

    Julia Holewińska realną Ewę Hołuszko potraktowała instrumentalnie, ale quasi-fikcyjna postać „Ewy” z dramatu świetnie spełnia swoją rolę  jako symbol zmagań o inne myślenie o Polsce, a zarazem o płci i prywatności. W kolejnych odsłonach opowieści o Ewie – reportażu Hugo Badera, jego krytyce autorstwa Tomka Sikory, polemice samej Ewy, filmie Magdy Mosiewicz i sztuce Holewińskiej – widzę nie tylko jednostkowe losy, ale przede wszystkim zmaganie o kształt zbiorowej pamięci. Jest to jeden z najdziwniejszych epizodów tego kulturowego przełomu, który Maria Janion opisała w 2004 roku jako pożegnanie z Polską. Maria Janion czytała wówczas z radością i nadzieją młode pokolenie pisarzy (Masłowską, Sieniewicza, Kuczoka), widząc w ich powieściach odrzucenie „polskości”, czyli  odgrzewanego w nieskończoność języka polskiego romantyzmu, z jego bogo-ojczyznianym patosem, z poczuciem niezawinionej krzywdy, a także z głębokimi pokładami patriarchalizmu. Holewińska do tej kulturowej układanki pasuje nie gorzej niż autorzy których podziwia badaczka, a kto wie czy nie lepiej. W jej sztuce odsłania się groteskowy wymiar polskiej pamięci zbiorowej, tego łzawo-spiżowego monolitu, w ramach którego nijak się zmieścić nie może ktoś, kto walczy w podziemu i zmienia płeć, a domaga się pamięci o jednym i o drugim. Holewińska nie słyszy może za dobrze głosu samej Ewy, ale świetnie odtwarza głos większości, która Ewy znieść nie może. Nie dlatego że się brzydzi, ale dlatego że nijak pojąć nie może co ma płeć do ojczyzny. Jak to tak, zmieniać płeć, podczas gdy Wałęsa z Matką Boską w klapie, i chłop z PGRu, i ksiądz Popieluszko, i student, i szwaczka zgodnie walczyli z komuchem śpiewając Barkę?

W symbolicznie rozumianej historii Ewy najbardziej poruszający jest rozpaczliwy wysiłek wycięcia jej z oficjalnej historii Solidarności i jej determinacja, by na to nie pozwolić. W filmie Magdy Mosiewicz czujemy jak bardzo nie zaproszono Ewy na obchody w Szkole Pożarnictwa, jak bardzo jej na tym zależało, jak wiele znaczyly dla niej oklaski, gdy jednak weszła na salę i uzyskała dostęp do mikrofonu. Poruszające jest także i to, że Ewa nie bardzo pasowała do poetyki Kongresu Kobiet. Nikt jej nie wyrzucał, a jednak tam też była zagubiona jako „ciało obce”.


Przetworzenie historii Ewy jako fragmentu historii Polski wymaga zmierzenia sie z Polonią, czyli  przenicowania głębokiej warstwy naszych wyobrażeń o Polsce. Sztuka Holewińskiej ma liczne wady, ale pięknie pokazuje, co się w tych naszych zbiorowych fantazjach mieści: pasuje tu rzucająca mięsem kobieta imieniem Maryjka, rozmodlony konfident oraz ubek przywołujacy pana Boga (w kontekscie seksu z żoną, uprawianego po bożemu), ale nijak nie mieści się postać transseksualnego bohatera solidarności, który w dodatku w wolnej Polsce mieszka w walącym się domu bez bieżącej wody i cierpi na nieapetyczną chorobę...

Emblematyczny wymiar tej opowieści nie bardzo daje się uchwycić językiem dyskursywnym, ale świetnie robią to rymowanki Julii Holewińskiej, w których ujawnia się podszyta agresją i przemocą czułostkowość polskiego dyskursu narodowego. Autorka sztuki lepiej niż jej poprzednicy  pokazuje, jak i dlaczego Ewa z takim trudem mieści się w oficjalnej historii podziemia, w oficjalnej historii Polski. Sztuka rewelacyjnie diagnozuje polską obsesję genderowej normy, to specyficznie nadwiślańskie uwielbienie dla dziarskości polskich chłopaków-jebaków, dla babskości polskich kobitek. Fajni są i dzielni, i komunę obalili wespół wzespół. A jak im na odcisk nastąpić, to dobiorą ci się do skóry: “Aaa, koty dwa. Nic nie będą robiły, tylko ciebie dręczyly. Najpierw cię podrapią, a potem do worka złapią. Powleką cię w tym worku nad rzekę, nad rzekę, hej!”.